bałtyk poznań restauracja z widokiem

Inwestor. Tel. +48 505 076 599. zgorzelski@meritum.szczecin.pl. Baltic Luxury Residence to kameralny obiekt składający się z 52 apartamentów o powierzchni od 27,45 m² do 91,91 m² w standardzie premium. Do dyspozycji właścicieli będą między innymi całoroczny basen czynny całodobowo, strefa SPA & Wellness, luksusowa restauracja oraz Zobacz, jak wygląda panorama Poznania z Bałtyku.Stolicę Wielkopolski z góry każdy chętny będzie mógł podziwiać w niedzielę (4 czerwca) od godz. 11.30 do 15.30. bałtyk poznań Baseny, zjeżdżalnie, surf wave, rwąca rzeka, strefa saun, jacuzzi. Sky Pool. POZIOM 14 Radisson Blu Resort. Podaruj sobie relaks w podniebnym basenie z iluzją nieskończoności. Sky Molo. POZIOM 14 Radisson Blu Resort. Szklany, podniebny taras nad promenadą z olśniewającym widokiem na Bałtyk. Bałtyk Poznań, czyli biurowiec w samym centrum naszego miasta rośnie w oczach. Na budowie widać, jak powstaje druga nadziemna kondygnacja budynku rodzącego się 21 października 2015, 14:16 W restauracji Mondo di Vinegre w Gdyni posmakujemy kuchni śródziemnomorskiej i nacieszymy się widokiem morza. Restauracja znajduje się na 2 piętrze Muzeum Emigracji w Gdyni, z jej okien rozpościera się widok na gdyński port i wpływające do niego statki. - Naszą koncepcją jest serwowanie wszystkiego, co związane jest z wodą. nonton drama business proposal sub indo drakorindo. Lokalizacja: Otwarty w czerwcu 2017 r. Bałtyk Tower mieści się w Poznaniu, w miejscu dawnego kina Bałtyk, przy Rondzie Kaponiera. Zlokalizowany jest tuż przy Międzynarodowych Targach Poznańskich i Dworcu Budynek ma 16 kondygnacji i 67 metrów wysokości. Przypomina typowy wieżowiec, a od strony Międzynarodowych Targów Poznańskich jego bryła jest ścięta. Zaprojektowany został przez MVRDV - jedną z najlepszych pracowni architektonicznych na świecie, znaną z niekonwencjonalnej architektury inspirowanej modernizmem. Biurowiec będzie dysponował salami konferencyjnymi na wynajem. Pokoje: Z noclegu można skorzystać w one-room hotel czyli 100-metrowym penthousie z rozległym widokiem na Bałtyk Tower to także biura, kameralne kino, restauracje oraz trzypoziomowy podziemny parking na 175 aut. Do tego wyjazdu, tak jak zwykle, chciałam się dobrze przygotować – zanotować polecane miejsca, restauracje najczęściej odwiedzane przez lokalnych mieszkańców czy te spisane w polskich przewodnikach krytyków i blogerów kulinarnych. Na liście miałam jedną perełkę, której byłam pewna, i dla której specjalnie wybrałam się do Sopotu, ale z resztą miejscowości nie miałam łatwego zadania – może szukałam zbyt krótko, ale nie znalazłam klarownych wskazówek w Sieci, dzięki którym wiedziałabym od razu, gdzie nad Bałtykiem (wyłączając Trójmiasto) można dobrze zjeść. Skorzystałam z kilku waszych propozycji i doszperałam się kilku ciekawych miejsc, niestety nie wszystkie były mi po drodze. Podróż zaczęłam od kilku dni relaksu na totalnym odludziu w Zachodniopomorskiem, w niewielkim domku tuż przy plaży. Ja i moi towarzysze gotowaliśmy wtedy sami (bo gotowanie z widokiem na morze jest jeszcze bardziej przyjemne). Posiłki były proste, a po świeże ryby jeździliśmy (lub chodziliśmy plażą) do pobliskich miejscowości (na przykład do Chłopów), gdzie kupowaliśmy je prosto z rybackich kutrów. Wędzone halibuty, dorsze i makrele nabywaliśmy w wędzarniach powstałych kilka kroków od przystani rybackiej. W chłodne wieczory grillowaliśmy ryby w ogrodzie przy szumie fal, rozgrzewaliśmy się czerwonym winem czy naparem z imbiru i jakoś polska kapryśna pogoda wcale nam nie przeszkadzała. Odwiedziliśmy w tym czasie Kołobrzeg, gdzie wejście do pierwszej lepszej smażalni przy promenadzie wcale nie zakończyło się tragedią. No dobra, bezsmakowa zupa rybna z makaronem była porażką (9,50 zł), a tatar z łososia (14,50 zł) można było pominąć, ale ryby wspominam bardzo dobrze. Zarówno delikatne, smaczne mięso w chrupiącej panierce, jak i pieczone z warzywami i podawane na plackach ziemniaczanych nie były wprawdzie kulinarnymi wyżynami, ale złożyły się na porządny, uczciwy posiłek. Była to smażalnia Belona tuż obok latarni morskiej, a wpadliśmy tam tylko dlatego, że w polecanej sąsiedniej smażalni Rewiński ustawiła się niebotyczna kolejka i tak czy owak nie byłoby szans na znalezienie wolnego stolika. Po kilku dniach wyruszyliśmy dalej na wschód, do Ustki, która zachwyciła nas swoim wyjątkowym, uroczym klimatem osady rybackiej i piękną architekturą. Zatrzymaliśmy się w domu wakacyjnym Mistral, na parterze którego mieści się kawiarnia i cukiernia. Rano w Café Mistral wydawane są śniadania dla gości hotelowych, a później jest ona ogólnodostępna dla mieszkańców i turystów. Można tam nabyć pyszne, ręcznie robione krówki usteckie, zjeść smaczne ciasta i napić się kawy. Z mojego doświadczenia nad polskim morzem pod względem kulinarnym nie było wcale tak tragicznie, jak to się czasem opisuje. Owszem, miałam często smutne wrażenie, że w nadbałtyckich miejscowościach budek z kebabem jest więcej niż smażalni ryb, a te ostatnie z kolei nie zawsze pachną atrakcyjnie. Jednak w tym gąszczu kiczu, zapiekanek, pizzy na kawałki i żarcia na wagę można niejednokronie znaleźć naprawdę wspaniałe miejsca. Dym na Wodzie, choć z zewnątrz zupełnie się nie zapowiadał, był pięknym odkryciem nad Bałtykiem. Świeże jedzenie, polskie, lokalne produkty, atrakcyjna prezentacja dań i smak, którego się nie zapomina (te mule w cydrze śnią mi się do dziś!). O Dymie na Wodzie napisałam osobno, bo takiego miejsca nie możecie przegapić! Kolejny przystanek – Łeba i pustka w głowie jeśli chodzi o miejsca z dobrym jedzeniem. Skusiliśmy się tam na flaczki z kalmarów i zwyczajną smażoną rybę, w ładnie wyglądającym ogródku tuż przy rzece (U Dettlaffa). Był to chyba najsłabszy zestaw, jaki próbowaliśmy podczas bałtyckiego wypadu, ale wciąż – tragedii nie było. Flaczki były dobre, a ryba okazała się chrupiąca i smaczna; narzekałam jedynie na frytki, ale w Krakowie przyzwyczajona jestem do świeżo robionych, domowych albo belgijskich frytek. Szkoda, że Łeba nie miała swojego Dymu na Wodzie… Miała za to Café n°5, gdzie ujął mnie nie tylko fenomenalny deser z mascarpone i musem truskawkowym domowej roboty (zjadłam dwie porcje, nie żartuję), ale i niezwykła uczciwość właścicielki tej niewielkiej kawiarenki. Przy płaceniu rachunku miałam wątpliwości, czy nie nadpłacam kilku złotych za herbatę. Przy wyjaśnianiu tej sytuacji miało miejsce pewne nieporozumienie, przez które myślałam, że to ja źle sprawdziłam jej cenę. Wyszliśmy więc, kierując się w stronę pensjonatu. Wierzcie lub nie, ale po dobrych pięciu czy siedmiu minutach spaceru, kiedy ja już zapomniałam o całej sprawie, właścicielka Café n°5 zatrzymała się samochodem na pasach, przez które mieliśmy przejść, wybiegła zaaferowana z auta i oddała mi siedem złotych, kilkakrotnie przepraszając za pomyłkę. To się nazywa uczciwość i troska o klienta! I to nawet nie klienta – jak myśli pewnie wielu restauratorów – lecz turystę, który przecież “i tak nie wróci”. Kolejnego dnia wybraliśmy się dalej na wschód, zahaczając najpierw o piękną latarnię morską w Stilo (widok z niej jest zachwycający). Następnie – w Lubiatowie – raczyliśmy się, w ramach odpoczynku od ryb, całkiem niezłą... pizzą z pieca w jedynej otwartej przy plaży restauracji, znajdującej się tuż przy parkingu na skraju lasu. Skusiłam się tam też na ręcznie lepione pierogi z łososiem, które okazały się absolutnym hitem. Jeśli tam będziecie, koniecznie ich spróbujcie – delikatne ciasto, pełen smaku farsz, podawane z kapką śmietany. Niestety nazwa lokalu wyleciała mi z głowy, ale są tam chyba tylko dwie restauracje i wątpię, by druga również miała w ofercie pizzę, więc łatwo znajdziecie właściwe miejsce. Co dalej? Półwysep helski. Tu mieliście wiele miejsc do polecenia, szczególnie w Jastarni, tam jednak, ze względu na porę, mogłam skusić się tylko na doskonałe ciasta w rekomendowanej przez was Werandzie-Ogrodnicy (tort bezowy – 12 zł, królewskie ciasto Werandy – 15 zł) i mrożoną herbatę (7 zł). Żałowałam, że czas na kolację zarezerwowałam w Helu, bo bardzo przyjemnie siedziało się w tym słonecznym wnętrzu pośród kwiatów i w plażowych siedziskach z wikliny. Serwowane dania na sąsiednich stolikach też wyglądały atrakcyjnie. Obsługa była zdezorientowana i dość wolna, ale i tak dla tego klimatu chętnie bym tam wróciła przy kolejnej wizycie w Jastarni. Jeśli Hel, to Maszoperia. Kultowe miejsce istniejące od 35 lat, którego najstarsza część znajduje się w zabytkowym rybackim domu z 1830 roku. Faktycznie – wnętrze tworzy tam wyjątkowy klimat i na czas posiłku można przenieść się w zupełnie inny świat. Niestety my odebraliśmy je jako smutne i ponure, bo przez cały czas byliśmy jedynymi gośćmi, a dodatkowo po obejrzeniu zdecydowanie za długiego menu zaczęłam się zastanawiać, czy to aby na pewno najlepsze miejsce na jakikolwiek posiłek. Tym bardziej, że nie trudno nie zauważyć, ale bardzo trudno uzasadnić obecność (oczywiście stosownie oznaczonych w menu) dań kuchni “japońskiej” (paluszki z kraba!), “francuskiej” (ślimaki!), “włoskiej” (łosoś na melonie!), a nawet “meksykańskiej” (ośmiorniczki w sosie “moho”!). Nie, to nie jest żart. Chciałabym, by był. Mimo wszystko postanowiłam zostać (w końcu to knajpa polecana jako pierwsza w Helu, innej na liście nie miałam) i z “lekką” dozą podejrzliwości zaczęłam próbować dania: niezłe śledzie po kaszubsku (16 zł) i w śmietanie z pulkami, czyli ziemniakami w mundurkach (12 zł), potem zamulające klopsiki z dorsza w gęstym, koperkowym sosie (25 zł) oraz risotto z krewetkami (32 zł). Przy tym ostatnim nie mogłam przeboleć, że właśnie na to zdecydował się mój towarzysz, bo to danie, tak jak przewidziałam, było przecież skazane na klęskę. Porcje były obfite i na pewno każdy turysta zaspokoi głód w tej rybackiej chacie, ale przy kolejnej okazji tym turystą raczej nie będę ja. W końcu przyszedł czas na Sopot i restaurację Bulaj, którą wpisałam sobie na listę polskich restauracji do odwiedzenia po tym, jak przeczytałam świetny wywiad z Arturem Morozem w magazynie Food Service (wrzesień 2013). Lokal znajduje się tuż przy sopockiej plaży; wnętrze jest dość przeciętne, a ogródek jeszcze bardziej, ale za to w trakcie oczekiwania na zamówienie można powylegiwać się w hamaku albo pospacerować po piasku. Menu jest króciutkie, zmienia się sezonowo, przeważają w nim propozycje rybne, chociaż wielbiciele mięsa też znajdą coś dla siebie. Obsługa, choć nieco powolna, jest bardzo sympatyczna, a atmosfera wyluzowana i bardzo nieformalna. Idealne miejsce na relaksujący lunch przy plaży czy niezobowiązującą kolację we dwoje (z pierwszego piętra roztacza się pewnie piękny widok na morze). Wszystko, czego próbowaliśmy, było genialne w swej prostocie. W Bulaju czuć dbałość o jakość produktu i o najprostsze, lecz ciekawe smaki. Zaskakujący, marynowany szczupak w zalewie octowej (21 zł) podany w słoiczku, czy pięknie zaprezentowana oryginalna mozzarella di bufala (29 zł) z szyjkami rakowymi, awokado i sezamem (29 zł) okazały się świetnym wstępem do tej rybnej uczty. Następnie danie flagowe, często zamawiane przez gości w Bulaju – fenomenalny, ponad półkilowy turbot (70 zł). Można wybrać większy na spółę lub mniejszy dla jednej osoby. Zajmuje cały talerz i wygląda imponująco. Po podaniu kelnerzy demonstrują, jak powinno się do niego zabrać. Ja zdecydowałam się na halibuta (41 zł) ze sporą ilością czosnku, świeżo zmielonym pieprzem i zieloną fasolką przyrządzoną na chrupiąco. Czekoladowy suflet (20 zł) z bratkami, które rosną w skrzynkach nieopodal stolika to deserowa poezja, ale chyba przebił go tort bezowy z musem truskawkowym (15 zł), który może nie wyglądał, ale za to jak smakował! Pozycja obowiązkowa. Po udanym obiedzie wyszliśmy wprost na niemal pustą plażę i po krótkim spacerze usiedliśmy przy świeżym soku z pomarańczy w pierwszym lepszym barze – byle w słońcu i byle przy morzu. Niebawem mieliśmy złapać samolot do Krakowa, a ja już tęskniłam za tym widokiem. Wciąż wyraźnie pamiętając smaki z Bulaja, pomyślałam sobie, że można nad tym Bałtykiem naprawdę dobrze zjeść, tylko trzeba wiedzieć gdzie. Mam nadzieję, że ta relacja dała Wam kilka wskazówek, dzięki którym Wasz wypad nad polskie morze będzie jeszcze lepszy kulinarnie! Zapraszam też do przeczytania moich pozostałych relacji z podróży – z Brazylii, Portugalii, Gruzji czy Włoch oraz do obserwowania mnie na Instagramie. * Bądź na bieżąco: Na ostatnim piętrze Bałtyku, jak można się dowiedzieć z projektu, będzie restauracja, z której panramicznych okien każdy chętny będzie mógł podziwiać widok Poznania z góry. Co ważne, biurowiec zostanie zbudowany na granicy czterech z pięciu dzielnic Poznania, a co szczególnie ważne, będzie wyższy także niż budynki we wshodniej części miasta, a tam właśnie jest najwyższa zabudowa. Z okien restauracji i hotelu, który także znajdzie się na najwyższych piętrach Bałtyku, będzie można obejrzeć cały Poznań: na północy – Cytadelę i Piątkowo, na zachodzie – Stare Zoo i Ogrody, na południowym zachodzie – tereny targowe, a na wschodzie – Stare Miasto, Wartę i Jezioro Maltańskie. Inwestycje ma być gotowa za dwa lata, ale już teraz firma Garvest, inwestor budynku, udostępnił film z panoramą Poznania, jaka będzie można oglądać z ostatnich pięter Bałtyku. Budynku jeszcze nie ma, ale zdjęcia zostały nakręcone ze zdalnego helikoptera z kamerką. Gdy budynek już powstanie, będzie można sobie porównać widoki… Czytaj także: Jak Włosi Poznań z lotu ptaka oglądali Są takie miejsca w Poznaniu, gdzie wypijecie kawę albo kieliszek dobrego wina, delektując się równocześnie widokiem zabytkowych kamienic. To może być również pomysł na romantyczną kolację przy zachodzie słońca. Znalazłem dla Was 4 miejsca z widokiem na Poznań, które jak się okazuje są mało znane nawet poznaniakom. Taras na dachu Hotelu Kolegiacki Taras na dachu Hotelu Kolegiacki to miejsce tuż obok Starego Rynku. Z tarasu roztacza się ładny widok na Stare Miasto, można podziwiać dachy zabytkowych kamienic, a także bardzo dobrze widać dawne Kolegium Jezuickie i kościół farny przy placu Kolegiackim. Mają dobrą kawę i desery. Na taras wjedziecie windą z holu hotelu, a ostatni, krótki odcinek na sam dach, trzeba pokonać schodami. Pewnym minusem jest to, że taras jest słabo osłonięty przed słońcem, w miejscach nieosłoniętych trudno wytrzymać w upalne dni. Adres: Taras na dachu Hotelu Kolegiacki, Plac Kolegiacki 5. Twelve Cocktail Bar Drugie miejsce, z którego możecie podziwiać Poznań z dachu, to Twelve Cocktail Bar. Twelve znajduje się na dachu jednej z najpiękniejszych poznańskich kamienic, na 5 piętrze kompleksu Młyńska 12. Serwują tam przede wszystkim cocktaile, ale możecie do nich wpaść również na kawę albo sok. W czwartkowe wieczory organizowane są Jazzowe Czwartki z muzyką na żywo, a od niedawna także w środy odbywają się cykliczne wieczory muzyczne. Widok na Poznań moim zdaniem jeszcze lepszy niż z tarasu Hotelu Kolegiacki. Adres: Twelve Cocktails & CO., ul. Młyńska 12. Restauracja Gajowa12 Niewiele osób wie, że również Restauracja na Gajowej posiada taras widokowy, są tam właściwie dwa tarasy. Sama restauracja znajduje się na parterze budynku i posiada bardzo ładny wystrój z piecem kaflowym, który nadaje klimat temu miejscu. Na tarasy trzeba wjechać windą. Z pierwszego tarasu roztacza się ładny widok na Stare Zoo i ulice Grunwaldzką oraz Bukowską. Z drugiego tarasu mamy widok na Bałtyk. Bardzo dobrze są też widoczne tereny Międzynarodowych Targów Poznańskich, gdyż miejsce to znajduje się naprzeciwko MTP. Adres: ul. Gajowa 12. Taras widokowy Galerii MM Ostatnie miejsce to Galeria MM przy skrzyżowaniu ulic Św. Marcina i alei Marcinkowskiego. Na trzecim poziomie znajduje się taras widokowy, który jest częścią centrum handlowego. Jest tam również restauracja. Widok z tego miejsca nie jest jednak już tak imponujący. Widać aleje Marcinkowskiego i ul. Podgórną. Warto jednak odwiedzić to miejsce, tym bardziej, że są tam organizowane różne wydarzenia. Między innymi Restauracja „Na Tarasie” organizuje Niedzielny Chillout z muzyką na żywo. Pamiętajcie, że tarasy widokowe na dachach są czynne zazwyczaj w okresach kwiecień-październik. Mogą być też niedostępne w czasie złej pogody, wtedy najlepiej zadzwonić i upewnić się czy taras będzie otwarty. Jeśli znacie jeszcze inne, podobne miejsca w Poznaniu, gdzie można się napić kawy, podziwiając panoramę Poznania, to dajcie znać w komentarzach. Początkowo planowałem jeszcze napisać o MUS bar&view w wieżowcu Bałtyk, z którego roztacza się piękny widok na Poznań. Porzuciłem jednak ten pomysł z dwóch powodów: po pierwsze nie jest to taras na otwartym dachu, a po drugie Mus bar w okresie letnim jest otwarty tylko w piątki i w soboty, i to dopiero od godziny Nie będziecie więc mieli zbyt dużo okazji, żeby wpaść do nich na kawę czy drinka. Przydatne linki: Taras na dachu Hotelu Kolegiacki Twelve Cocktails & CO. Restauracja Gajowa12 Taras widokowy Galerii MM Jak co tydzień, mamy dla Was listę 5 najciekawszych kawiarni. Tym razem udajemy się do Poznania. Wybór nie jest łatwy, gdyż w Poznaniu nietrudno jest o dobrą kawiarnię. Co tym razem bierzemy pod uwagę? Wystrój i kuchnię! Bo kto z nas nie lubi pić kawy i zajadać się czymś pysznym w dobrej atmosferze? Lubimy oryginalność, dlatego wytypowaliśmy właśnie te miejsca! Chcesz zatrzymać lato na dłużej? Jest na to sposób! 1) Piece Of Cake ul. Św. Wojciecha 27 W szczególności urzekł nas z pozoru chaotycznie zaaranżowany ogródek, w którym można napić się kawy i zajadać pyszne ciasta. Załoga Piece przywozi wysokiej jakości kawę z berlińskiej palarni The Barn i parzy w dripie i aeropresie. Co do kawy? Serniki, brownie i ciasta marchewkowe! 2) Weranda Caffe ul. Świętosławska 10 Znane miejsce na mapie Poznania, tuż przy Starym Rynku. Weranda słynie z efektownego wystroju, który kusi wielu odwiedzających. Ogródek odcięty od zgiełku ulic zachwyca wszechobecną zielenią. To miejsce, w którym choć na chwilę można się wyciszyć. 3) Minister Cafe ul. Ratajczaka 34 Kawiarnia znajduje się tuż nad Ministerstwem Browaru i założona jest przej jego właścicieli. Śniadania i lunchowe menu w towarzystwie (dość głośnej muzyki). Miejsce często odwiedzane przez mężczyzn. Dlaczego? Może to kwestia wystroju, a może szeroki wybór w menu. Oprócz kawy, dostaniemy tam też piwo (kraft) i przekąski. 4) Stragan ul. Ratajczaka 31 Zaliczana do 25 najlepszych kawiarni na świecie (wg. rankingu BuzzFeed). Choć wystrój jest dość prosty, to jest tu przytulnie. W lokalu organizowane są darmowe warsztaty, podczas których można zdobyć potrzebne informacje dotyczące kawy i nauczyć się jej parzenia. Dostaniemy tam pyszne ciasta i burgery. A to wszystko przygotowane przez zespół, który tworzy to miejsce z pasją. 5) Różove ul. Wodna 23 Słodkie ciasta i słodki, różowy wystrój. Właściciele kawiarni podeszli do niej z pomysłem. Na licznych półkach znajdziemy mnóstwo bibelotów, w tym lalki i zabawki, które umilają czas najmłodszym gościom. Co do jedzenia? My polecamy nasz ulubiony sernik z owocami leśnymi (niebo w gębie!). Oprócz tego znajdziecie dużo deserów i pysznych, świeżych koktajli. @

bałtyk poznań restauracja z widokiem